Obudzilem sie na dzwiek otwieranych drzwi do pociagu. Ukazal mi sie starszy pan, ktory goraczkowo zaczal cos mowic. Zaspany niewiedzialem o co mu chodzi, okazalo sie ze o wieszak, ktory mu dalem i poszedlem spac dalej. Na dobre obudzilem sie pozniej i zaczalem czytac przewodnik po Mongolii. Po tym jak Ola sie obudzila zrobilismy sobie sniadanie i od slowa do slowa zaczela sie rozmowa z naszym sasiadem - Wladimirem. Przez reszte dnia rozmawialismy, gralismy w karty w "duraka" czyli polskiego durnia oraz pilismy za zdrowie zagryzajac kawiorem i pyszna kielbasa. Tak minal caly dzien, po czasie w koncu wyschla nam odziez i moglismy sie wreszcie spakowac i przygotowac do wyjscia. W Tyndzie bylismy okolo 23.00, pierwsza rzecza jaka nas przywitala byl budynek dworca, bardzo charakterystyczny w formie jakby dwoch wiez z tarasem widokowym w srodku. Postanowilismy, ze najlepiej i najbezpieczniej bedzie jak sie przespimy na dworcu. Znalezlismy miesjcowki, do rogu dalismy plecaki, male pod glowe, buty pod glowe i karimaty pod dupe i spimy.