1.08 - LUMBINI - tam gdzie urodził się Budda
Lumbini - to mała wioska, której najwieksza atrakcja jest cały park z różnymi swiatyniami z roznych państw. Całość została wpisana na Nepalska listę UNESCO. Jest to prawdopodobne miejsce urodzenia Buddy. Dla wyznawców szczególne ważna jest pozostałość po świątyni w której można znaleźć kamień (za pancerna szyba) który dokładnie upamiętnia miejsce urodzenia Buddy. Muszę powiedzieć, ze chyba byłem zbyt z,egzotycznych żeby to na mnie zrobiło jakieś wrażenie, cały kompleks żeby przejść myśle ze trzeba by poświęcić cały dzień - albo jakieś 500rs na riksze. Ani jedno ani drugie nie wchodziło w grę.
Aha bilet wstępu to 200 nrs, który można kupić w miejscowym sklepiku. Zapłaciłem 500 ( to moja zemsta:)) a facet z hasłem " no change " a ja z krzykiem (po polsku) ze przyjechałem tu z daleka, jestem zmęczony i mam w dupie czy ma "change" czy nie robiąc przy tym rożne dziwne miny. Być może się przestraszył albo się chciał mnie pozbyć gdzieś tam wygrzebal te 300 reszty i mi wydał. Niestety samemu trzeba mieć mnóstwo drobniakow bo jak się z rikszarzem dogadasz na 40rs a dasz mu 50rs to mało który odda ci te 10rs.
W końcu przy bramie wejsciowej siedzieli i pilnowali porządku policjanci, usmiechnalem się do nich z pytaniem czy nie mogę przetrzymac plecaka. Dzięki temu mogłem spokojnie z małym plecakiem obejść trochę park i poszukać świątyni. W końcu udało mi się dotrzeć do tej najważniejszej. Sciagasz buty, dajesz bilet i wchodzisz. Wszędzie napisy cisza i zakaz fotografowania. Nad ruinach świątyni wzniesiony biały budynek, widać pozostalosci murów, i w samym centrum jest święty dla Buddystow kamień. Chwila zastanowienia się... Obszedlem wszystko dookoła, widać było kilka medytujacych osob ( można się zapisach na rożne kursy medytacji - ja spotkałem jednego amerykanina, który bedzie siedział w Lumbini ponad 8 tygodni. ). Porobilem zdjęcia i poszedłem trochę parku zobaczyć, który była dobrze i czysto utrzymany.
Niewiem ale dla mnie większe wrażenia robi natura niż to co człowiek stworzył. Posiedzialem pare minut na murku, poogladalem jezioro, jeszcze udało mi się zobaczyć "wieczny ogień pokoju" - coś bardzo w "stylu" zbliżonego do tego co jest w Hiroszimie. Potem zacząłem wracać.
Zabrałem plecak i czekałem pare minut na lokalny bus spoworotem do Bhairahawa żeby potem dostać się na bus do Kathmandu. Tym razem wolałem z całym dobytkiem być na dachu autobusu, na sama myśl zapchanego środka odechcialo mi się... To była bardzo dobra decyzja, może nie było jakoś super wygodnie ale przynajmniej naturalne AC było a poza tym swobodnie w ciszy mogłem sobie oglądać krajobrazy. Coś co było bliskie mojemu wyobrażenie o Nepalu. Z jednej strony płasko i zielono a z drugiej wysokie, szpiczaste góry.
Po 30 minutach byłem na miejscu. Wziąłem riksze za 40 nrs na dowóz do lokalnej stacji autobusów. Wcześniej kupiłem sniadanio-obiado-kolacje w postaci całego peku - ok 16 małych przepysznych zielonych bananow za całe 20 nrs. Wcisnalem je w siebie w dosłownie 2 minuty :))
Z busem udało mi się niezmiernie, ponieważ właśnie o 18.00 odjezdzal jeden do Kathamndu. Bilet 510 nrs czyli ok 200 mniej niż naganiacze. Dostałem swoje miejsce i w drogę.